
Śmierć po usunięciu migdałków w szpitalu w Katowicach
Temat śmierci 26-letmniego Jakuba podjęli reporterzy z programu „Blisko ludzi” emitowanego na antenie stacji. Mężczyzna zmarł w trzy dni po zabiegu, który w większości szpitali jest rutyną. Zdaniem jego rodziny winę za tragedię ponosi lekarka, która go przeprowadzała. Nie jest etatową pracownicą szpitala, ale rezydentką w trakcie robienia specjalizacji, co skłania do przypuszczenia, że do tragedii doprowadził niedostateczny nadzór nad nią w czasie operacji.
Zawiniła rezydentka?
Dopiero po niej rodzina dowiedziała się, że Jakub nie był operowany przez swojego lekarza prowadzącego, ale przez wspomnianą rezydentkę. Mężczyzna z każdym dniem po zabiegu czuł się coraz gorzej, a w trzecim do objawów dołączyła bardzo wysoka gorączka, brak możliwości jedzenia, a w końcu utrata przytomności. Reanimacja nie przyniosła rezultatów i mężczyzna zmarł.
Jak okazało się później, w trakcie operacji nastąpiło uszkodzenie tętnicy szczękowej. W trzecim dniu po zabiegu krwawienie było tak intensywne, że lekarze nie byli w stanie go powstrzymać, co prawdopodobnie było bezpośrednią przyczyną śmierci pacjenta.
Szpital umywa ręce
Co na to szpital? W jego opinii wszystkie procedury zostały zachowane, a pacjent zmarł w wyniku powikłań pooperacyjnych, które stanowią ryzyko wpisane w każdy zabieg, również pozornie niegroźny. Przedstawiciele placówki pytani przez reporterów o to, czy rezydentka w trakcie specjalizacji powinna móc przeprowadzać tego typu zabiegi samodzielnie twierdzili, że owszem, ponieważ w taki sposób zdobywa doświadczenie w zawodzie. Przebieg wypadków sugeruje jednak, że podczas operacji zabrakło niezbędnego nadzoru specjalisty, który powinien być normą w sytuacji, gdy przeprowadza ją rezydent. Szpital nie widzi żadnych uchybień w swoim postępowaniu i utrzymuje, że przyczyną śmierci mężczyzny były powikłania.
W Łodzi pacjent zmarł po operacji nosa
Przypadek Jakuba potwierdza, że żadnego zabiegu nie powinno się traktować jako rutynowego i niegroźnego, zwłaszcza przez przeprowadzających go lekarzy. Do podobnego przypadku doszło w zeszłym roku w Łodzi, gdzie dwudziestolatek zmarł po pozornie prostym zabiegu korekty nosa i przegrody nosowej. Do tragedii doszło w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Barlickiego w Łodzi, gdzie mężczyzna trafił po wypadku samochodowym, w którym doszło do zniekształcenia jego twarzy.
Dwudziestolatek zmarł tuż po operacji, a winę za ten stan rzeczy prokuratura przypisuje 67-letniemu lekarzowi, który przeprowadzał operację. Zdaniem śledczych zaniedbał on prawidłową homeostazę po operacji, w wyniku czego doszło do ostrej niewydolności oddechowej, a w efekcie do śmierci pacjenta. W szpitalu nie było także sali pooperacyjno-wybudzeniowej, co stało się pośrednią przyczyną zgonu. Pod związanym z tym faktem zarzutem niedopełnienia obowiązków przed sądem stanęli ordynatorzy Oddziału Klinicznego Chirurgii Plastycznej oraz Oddziału Klinicznego Anestezjologii i Intensywnej Terapii w łódzkim szpitalu.
Źródła: TVN24, Dziennik Łódzki, Rynek zdrowia