
Zrzucić wagę każdy może...
Każdy kęs pożywienia i łyk napoju zawiera składniki, jakie mogą okazać się przydatne organizmowi do budowy i regeneracji komórek. Resztę powinien po prostu wydalić jak zbędny balast. Żeby tak było, idealnie musi funkcjonować cały przewód pokarmowy, a jelita zwłaszcza.
Czy sami możemy mieć świadomy wpływ na lepszy metabolizm, czyli przemianę materii? Oczywiście, że tak. Trzeba tylko pamiętać o wzbogacaniu pożywienia odpowiednimi „pomagaczami”. Doskonale w tej roli spisuje się błonnik, wypróbowany sojusznik przewodu pokarmowego. Na szczególne pochwały zasługuje zwłaszcza ten pochodzący z babki płesznik (Plantago psyllium). Nie ma prawie żadnych wartości odżywczych, jednak jest niezbędnym składnikiem diety i substancją niezwykle ważną dla naszego samopoczucia.
Błonnik, choć nietrawiony w przewodzie pokarmowym, odgrywa znaczącą rolę w trawieniu i przyswajaniu innych składników pożywienia. Wpływa na ruch robaczkowy jelit (perystaltykę), zapobiega zaleganiu pokarmu w przewodzie pokarmowym i kału w jelicie grubym. Daje uczucie sytości, ale nie tuczy. Przyczynia się do obniżenia produkcji insuliny i cholesterolu. Ma dużą zdolność wchłaniania wody, pomaga kontrolować apetyt, działa oczyszczająco na jelita – wymiata niestrawione resztki pokarmowe.
W sytuacji, gdy co czwarty Polak i co druga Polka cierpią na zaparcia, preparaty zawierające dużą ilość błonnika to wypróbowani sprzymierzeńcy wszystkich dbających o prawidłową pracę przewodu pokarmowego. Działa skuteczniej, gdy przyswajamy go wraz z przyjaznymi dla flory jelitowej bakteriami kwasu mlekowego oraz fruktooligosacharydami.
Frakcja rozpuszczalna błonnika (np. pektyny) zmniejsza zawartość kwasów żółciowych i cholesterolu we krwi. Dzięki temu pomaga hamować rozwój chorób krążenia.
Frakcja nierozpuszczalna (np. celuloza, ligniny) pobudza trawienie i stymuluje przewód pokarmowy do pracy. Zapobiega zaparciom, wzdęciom, pomaga zachować korzystną florę bakteryjną w jelitach.
Kaloriom stop!
Dietetyczne reżimy wykluczają jedzenie produktów słusznie na ogół uznawanych za tuczące i niezbyt zdrowe, lecz bardzo smacznych. Całkowite wyrzeczenie się ulubionych potraw połączone z ograniczeniem ilości pożywienia okazuje się niekiedy niemożliwe na dłuższą metę, a złamanie rygorów bywa źródłem utraty wiary w siłę własnego charakteru. Osoby podejmujące kolejne, nieudane próby schudnięcia nabierają przekonania, że są nieudacznikami, nie potrafiącymi poskromić nawet własnego apetytu. Popadają w nerwicę, naprawdę cierpią, gdy uczucie głodu w trakcie kuracji każe im myśleć tylko o zakazanym jedzeniu lub obsesyjnie liczyć kalorie.
No tak, ale są przecież osoby, które nie wyobrażają sobie życia bez pierożków, kluseczek, bułeczek, kopytek, ziemniaków i ryżu, czyli potraw zawierających mnóstwo węglowodanów, głównie w postaci skrobi. A przecież od nadmiaru węglowodanów tyjemy szybciej niż od nadmiaru tłuszczów. Dlaczego? Ponieważ węglowodany podczas trawienia rozkładane są na glukozę i w tej postaci przenikają do krwi. Część glukozy organizm zużywa na wytworzenie energii, lecz jej nadwyżki magazynuje w postaci tłuszczu. Można więc powiedzieć, że węglowodany są bardziej „tłuszczotwórcze” niż sam tłuszcz. Czyli, że kopytka bardziej nam „idą w bioderka” niż boczek.
Czy dla „bułeczkożerców” jest rada? Na szczęście tak, a z pomocą przyszła jak zwykle nauka – fasolamina, ekstrakt z białej fasoli cannellini, który neutralizuje spożytą skrobię, przez co zapobiega odkładaniu tłuszczu. Zatem: odchudza! Rozkład skrobi w organizmie odbywa się za pomocą enzymu alfa-amylazy produkowanego przez trzustkę. Ekstrakt z nasion fasoli zawiera neutralną substancję nazwaną fasolamina, która blokuje działanie alfa-amylazy zanim enzym zdąży przetworzyć skrobię na glukozę, a następnie tłuszcz. Oznacza to, że spożyte węglowodany nie zostają strawione. Ekstrakt z fasoli neutralizuje je, sprawia, że przelatują one przez układ pokarmowy i zostają wydalone. Nie gromadzą się w postaci tkanki tłuszczowej. Zatem dla poprawienia samopoczucia i zwykłej przyjemności jedzenia można bez wyrzutów sumienia zrobić od czasu do czasu wyłom w niskokalorycznym jadłospisie, zjeść coś pysznego, co jak wiadomo, jest zazwyczaj tuczące. Fasolamina w porę „rozbroi” bombę kaloryczną.
Nie dla wszystkich to samo
Odchudzając się, warto pamiętać, że to, co dobre dla jednej osoby, nie musi sprzyjać drugiej. Każdy organizm różni się nieco, choćby wydajnością przyswajania witamin, stąd odmienne mogą być skutki pozostawania na takiej lub innej diecie. Zbyt długie i surowe diety nie są bezpieczne. Grożą nie tylko niedoborami witamin i soli mineralnych, ale także m.in. wzrostem poziomu kwasu moczowego, którego nadmiar powoduje bardzo silne bóle stawów i kamicę pęcherzyka żółciowego.
Sztuka odchudzania to umiejętność wyboru. I to wcale nie wyboru między pustym żołądkiem a okrągłymi biodrami. Jeśli się wie, ile co „kosztuje” kalorii, wybrać jest łatwiej: porcja tortu czy 4 małe banany, tabliczka czekolady albo... 12 brzoskwiń, 5 średnich gruszek zamiast 10 dag parówek...I warto pamiętać o zasadzie „10 minut”: gdy masz ochotę na tuczące łakocie, odłóż to na „za 10 minut”. Odczekaj, ale jeśli apetyt nie minął, to zjedz, tylko maksymalnie zmniejsz porcję, a przed posiłkiem wypij szklankę wody.
Nagrodą będzie mniejszy rozmiar sukienki albo kąpielowego kostiumu. Powodzenia!
Ciekawostki
Prawidłowy obwód talii u kobiety powinien wynosić poniżej 80 cm (powyżej 88 cm świadczy o otyłości), natomiast u mężczyzny – do 94 cm (o otyłości świadczy obwód powyżej 102 cm).
Człowiek w ciągu swojego życia zjada około 40 dorodnych prosiaków, prawie tysiąc kurczaków, prawie 7 ton warzyw i owoców, niemało pieczywa i sporo jeszcze innych smakowitości – razem około 30 ton! Zapijamy to prawie 50 tysiącami litrami płynów. Przeróbka takiej ilości pokarmu to ogromnie duża praca przewodu pokarmowego.
Z fotela na spacer
Aby stracić 1 kg, trzeba spalić aż 7 tys. kalorii. Godzinne siedzenie przed telewizorem „kosztuje” wprawdzie utratę 25 kalorii, ale o wiele lepiej przez ten czas szybko pobiegać, bo to strata 800 kalorii, ewentualnie pospacerować za kalorii 200. Można potańczyć walca za 350 albo przez godzinę zmywać naczynia za 230 kalorii. I zamiast jeździć windą, wpinać się przez 60 minut po schodach – to ubytek 800 kalorii. To akurat tyle, ile dołożymy sobie dwoma cienkimi kawałkami tortu albo dwoma niewielkimi, ale panierowanymi, kotletami schabowymi.